Recenzja filmu

Józef i Maryja (2016)
Roger Christian
Kevin Sorbo
Lara Jean Chorostecki

Pierwsza rodzina

"Józef i Maryja" to dwa niespełnione filmy w jednym. Ten pierwszy, zogniskowany wokół narodzin Chrystusa, jest opowieścią o trudach codzienności Świętej Rodziny (Kevin Sorbo, Lara Jean
Czyje kino, tego wyznanie. Historia chrystusowych narodzin i płynąca z niej pieśń o potrzebie miłosierdzia to nie tylko fundament chrześcijaństwa, ale i narracyjny samograj, historia, którą można podać na tysiąc sposobów – od niepoważnej komedii po poważną reinterpretację mitu. Tym większa szkoda, że reżyser Roger Christian wybrał drogę po linii najmniejszego oporu – zarówno pod względem stylistycznym, jak i intelektualnym.

   

"Józef i Maryja" to dwa niespełnione filmy w jednym. Ten pierwszy, zogniskowany wokół narodzin Chrystusa, jest opowieścią o trudach codzienności Świętej Rodziny (Kevin Sorbo, Lara Jean Chorostecki). Zaludniają go postacie płaskie jak kartka papieru, wypełniają pobieżnie naszkicowane dylematy oraz nauki, które Chrystus dopiero wyłoży ludzkości, a które z niewiadomych przyczyn włożone są zawczasu w usta Józefa. Ten drugi film, znacznie ciekawszy, skupia się na bohaterach drugoplanowych – rabinie Eliaszu (Steven McCarthy) oraz jego żonie Rebece (Katie Boland). Gdy w trakcie zgotowanej przez króla Heroda rzeźni niewiniątek od miecza ginie ich dziecko, zrozpaczeni poprzysięgają zemstę. Od tej pory działają pod dwubiegunową presją diabelskich podszeptów oraz kojącego głosu ziemskich rodziców Jezusa.   

Ograniczenie tego wątku nie działa na korzyść filmu, gdyż Eliasz jest bez dwóch zdań najciekawszą postacią – wątpiącą w boskie miłosierdzie, kwestionującą przekonania Józefa, ale też przemawiającą do rozsądku Rebece i pragnącą uchronić małego Jezusa przed społecznym ostracyzmem. Jest też jedyną postacią, która za sprawą przyzwoitego aktorstwa nie przypomina pozbawionej życia kukły (czego o reszcie obsady niestety nie można powiedzieć). Jego rozterki mają odpowiednią wagę, a cała emocjonalna trajektoria jest odzwierciedleniem słów klasyka: chrześcijaństwo to wspaniała religia, która ma tylko jeden problem – nigdy nie wypróbowano jej w praktyce.


Gdyby całość potraktowano z podobnym wyczuciem reguł dramaturgii i zrozumieniem bohaterów, efekt byłby znacznie lepszy. A tak dostajemy film wyreżyserowany bez grama polotu oraz inscenizacyjnego wyczucia, siermiężny literacko, pozbawiony stylistycznej dyscypliny. Christian zapisze się w historii kina jako filmowiec, którzy przeniósł na ekran scjentologiczną filozofię L. Rona Hubbarda w fatalnej "Bitwie o Ziemię", lecz przypomnijmy, że jako scenograf ma też na koncie Oscara (za "Gwiezdne wojny"), nominację za "Obcego", a także – co z punktu widzenia jego nowego filmu najciekawsze – "Żywot Briana". W najgorszym wypadku spodziewałbym się więc po nim jakiejś ciekawej estetycznej wrażliwości, własnego stylu. Faktura obrazu wydaje się jednak tak samo płaska jak cała reszta – "Józef i Maryja" to film, który możecie obejrzeć w kinie, w telewizji, na telefonie albo wysłuchać go w radiu i nie zrobi to większej różnicy. 

Wprowadzone niedawno na ekrany "Historia Marii" czy "Bernadetta. Cud w Lourdes" udowadniają, że niskobudżetowe kino religijne nie musi być utożsamiane z realizacyjną indolencją i myślowym lenistwem. Potrzeba jednak do niego czegoś więcej niż dobrych chęci. Oprócz gorliwej wiary w Boga przydałaby się jeszcze odrobina wiary w widza. 
1 10
Moja ocena:
3
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones